Smacznego newsa. Felieton.

            Otwierając informacyjną stronę internetową, czuję się jakbym przeglądała menu w restauracji. Szeroki zestaw smaczków z całego świata – każdy łasuch znajdzie coś dla siebie.
            Na pierwsze danie wybieram potrawę z kuchni polskiej. Propozycja z jadłospisu: świeży news prosto ze stolicy, co wygląda mi na dobry wybór. Ale po chwili dowiaduję się, jak bardzo pozory mogą mylić! Zdecydowanie za dużo słów, a jednak za mało treści. W dodatku temat, który dawno wszystkim się przejadł, znów powrócił na pierwszy plan. Nie mówiąc już o braku najważniejszego ze składników - obiektywizmu. No nic, może drugie danie będzie lepsze.
            Zamawiam przysmak ze świata - najwięcej tam amerykańskich burgerów, ale serwowane są też dania z Bliskiego Wschodu oraz kuchni rosyjskiej. Mam ochotę na włoszczyznę, ale niestety - dzisiaj nie jest podawana.  Przewracam stronę i znajduję przysmak skandynawski, na który się decyduję. Nie jest to jednak dobrze przygotowany posiłek – wydaje się, że jego twórca zbyt pobieżnie przestudiował lokalne przyzwyczajenia żywieniowe, a w dodatku podał mi nieświeży kawałek. Jestem głodna wiedzy, a jedyne co dostaję, to ciężkostrawne strzępki informacji.
            Z nadzieją, że deser polepszy mi humor, zamawiam danie o wdzięcznej nazwie „Michałek”.  Ale znów trafiłam na nieudany popis szefa kuchni. Przekroczone o kilometr granice dobrego smaku i zero wartości odżywczych – nie tego oczekiwałam.
            Otwierając informacyjną stronę internetową, czuję się jakbym przeglądała menu w restauracji. Za każdym razem mam nadzieję, że trafiłam do dobrej knajpy, ale zwykle okazuje się, że weszłam do podrzędnego lokalu. I, z braku innych możliwości, posilam się medialną papką - wysokokaloryczną i bez smaku.